sobota, 8 czerwca 2013

Epilog.

Z mojej strony tylko: DZIĘKUJĘ, że byliście, czytaliście, choć nie zawsze komentowaliście. Ze względu, że to OSTATNIA notka dotycząca tego opowiadania, mogę prosić każdą osobę o skomentowanie? Chciałabym po prostu wiedzieć ilu z was czytało. Dziękuję za wszystko, Wasza Souris xx

ps. Opowiadanie jest również dostępne tumblrze, dziękuję. 

_______________________________________________________





    Minął rok. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Osiem tysięcy siedemset sześćdziesiąt godzin. Każdą sekundę, odkąd ciebie nie ma, spędzam w łóżku, mimo, że wiem, że tego nie chciałeś. Przecież mam Twój list, prawda? I znów go czytam, mimo, że każde słowo wryło mi się w pamięć i nie potrafi wyjść. Delikatnie zmięty papierek, który kiedyś dotykałeś właśnie Ty, moje słońce. Za każdym razem delikatnie, tylko opuszkami palców dotykam Twojego okrągłego pisma, a wtedy dłonie mi delikatnie drżą. Nasza bajka za szybko się skończyło, gdzie ten happy end, o którym mówiono w bajkach? No gdzie?

Hey Zaynie!

    Tak właśnie zaczyna się Twój list. Dwoma słowami, przez której moje serce kurczy się, a w oczach pojawiają się łzy. Nie wiem jakim cudem mogę jeszcze płakać. Przecież nie ma tygodnia bym nie rozpłakał się. Jednak początek listu to nic, z porównaniem do dalszego ciągu...

    Co tam u ciebie, sunshine? Prawdopodobnie gdy czytasz te słowa, mnie już nie ma, i pewnie już ochłonąłeś po naszej kłótni. A jak nie, trudno, musisz przetrawić ten pożal-się-boże liścik, ode mnie. Nie wywracaj mi tu oczami, dobrze? Może i nie funkcjonuję najlepiej, ale znam ciebie lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. I... Zayn? Wiesz, że cię... lubię, prawda? Ale nie wiesz wszystkiego....

    Oczywiście, że wiedziałem. Nie bez przyczyny cię dotykałem, całowałem i spałem przy Tobie w ostatnich dniach, nim... nim przestałeś oddychać. To takie trudne, Nialler, wiesz? Często do ciebie mówię, chociaż wiem, że nie żyjesz. Jesteś sam, jakieś dwieście kilometrów ode mnie i dwa metry pod powierzchnią. Ciągle nie dochodzi do mnie myśl, że już nigdy cię nie zobaczę. Jedna rzecz, od nie zobaczenia ciebie już nigdy więcej, jest gorsza. Tamta kłótnia. Gdybym się nie wściekł, może mógłbym cię przekonać. Wiesz, śnieżku, ja też cię lubię... nadal.

    Bo lubię cię zdecydowanie nie tak jak powinienem, bo... nawet w liście trudno jest mi się wysłowić, ech... no dobra... jakby nie patrząc, nie mam już nic do stracenia, prawda? Więc... kocham cię. Kocham cię, do cholery jasnej. Och, oczywiście, że nie jak brata - wtedy nie byłoby problemu, nie uważasz? Kocham cię jak wariat, Zayn, i zrobiłbym dla ciebie wszystko. Wszystko co mógłbym zrobić, wykonałbym z przyjemnością, szkoda tylko, że nie mam na to energii i czasu. Nie mogę teraz już nic robić. Może... w następnym życiu? Następne życie, co Ty na to? Przecież wierzysz w reinkarnację, co nie?

    Kochałeś mnie, a mimo to, nie potrafię sobie wyobrazić tego jak Twój głos do mnie przemawia, naprawdę. Jedyne co mogę robić, to przeglądać różne serwisy gdzie, na wieczność, został uwieczniony twój głos i wizerunek. Czasami myślę, czy byś się odważył powiedzieć mi prawdę o tym co czułeś? Mój mózg potrzebuje chwili wytchnienia, bo po raz wtóry katuje mnie obrazami z przeszłości. Tymi szczęśliwymi, gdy jeszcze byłeś pełen życia, i tymi złymi, gdy owa radość życia z ciebie uchodziła. Jak z przekutego balonika uchodzi powietrze, tak Ty znikałeś na moich oczach. I właśnie z tego powodu mam ogromne wyrzuty sumienia, bo nic nie widziałem. Byłem zaślepiony. Dbałem jedynie o siebie, ciebie pomijając w tych myślach. Tak nie robi się, gdy kogoś kochasz. A przecież, ja ciebie kochałem...  Ja nadal cię kocham.

    Och zdaje sobie sprawę, że te pocałunki były od ciebie... przejawem litości, ale nie martw się. Ja i tak cię kochałem, kocham i będę kochał choćby nie wiem co. Nawet gdy będę po drugiej stronie, bo mogę, prawda? Cholera, teraz jak tak leżę i obserwuję śpiącego Liama na kanapie w głowie widzę wszystkie nasze szczęśliwe chwile. To naprawdę potrafi mnie podbudować, a potem uświadamiam sobie, że i tak nic dla ciebie nie znaczę. Jestem zwykłym Niallem Horanem, z zespołu. Tym pedałem. Cóż... może ja już skończę wstęp?

    Przecież ja Tobie wielokrotnie mówiłem, co mi leży na sercu, a Ty brałeś to za objaw litości... Jak tak mogłeś? To chyba jedyny wyrzut w Twoją stronę z mojej strony. Za każdym razem moje serce w tych momentach ściskało się z żalu, a w oczach pojawiały się łzy. Aż dziwne, ze list jeszcze nie rozmazał się od słonych kropli z mych oczu. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, zrobiłbym wszystko dla ciebie, niestety, to niemożliwe. W tym momencie, zawsze łapałem większy wdech, bo później Twój list robił się jeszcze bardziej dramatyczny. Nie, żebym narzekał, przecież to była część ciebie, która teraz należała do mnie. Na zawsze.

    Wiesz, byli u mnie Louis i Harry. Gdy tylko spojrzałem na nich mieli zaczerwienione policzki i podpuchnięte oczy. Nadal w ich oczach czaił się lęk, a i oczy mieli załzawione. Płakali? Cholera, nie powinni płakać, łzy to słabość, a oni powinni być silni, prawda? Mieli przecież siebie, a to jest najważniejsze. Przez moment było mi tak głupio, że muszę odejść. Dlaczego muszę umrzeć, to takie... głupie. Ale wiesz co zrobił Lou? Dał mi swoją koszulkę. I to nawet nie byle jaką. Pamiętasz jego koszulkę z Superman'em? Dostałem ją. To takie... miłe. Lou stwierdził, że teraz ja muszę trochę powalczyć. Mówi też, że muszę żyć. Podobno wszyscy mnie potrzebują, czy to prawda? Rodzina. Fani. Przyjaciele, a także facet którego kocham. Nie wiem jakim cudem on wiedział o tym co ja czuję, ale Ty nie? To odrobinę zabawne, że dopiero teraz ci to przekazuję, prawda? Ale powiedz mi, czy Ty postąpiłbyś inaczej? Wiedząc, że człowiek, którego darzysz jakimś uczuciem, może cię odrzucić i zacznie się tobą brzydzić... ugh. Nie powinienem robić Tobie wyrzutów, bo przecież poświęcałeś mi swój cały wolny czas, prawda? Po za tym, hej, wiem, że to było czysto przyjacielskie stosunki, a każde Twoje "kocham" nie miało nic wspólnego z miłością...

    W tym momencie, zawsze, się wściekam. Jesteś hipokrytą, a ja byłem głupcem. Powinienem był cię przycisnąć do tego łóżka, i zacząć obcałowywać Twoją twarz. A potem zszedłbym niżej, unikałbym dotykania palcami Twojej szyi i boków, przecież wiedziałem, że masz łaskotki. Potem już tylko byłoby lepiej. Może mógłbym zobaczyć, wreszcie te ukochane rumiane policzki? Może mógłbym zobaczyć Twoje rozchylone wargi, czekające na pocałunek, który na pewno bym ci podarował. Ale to tylko złudne mrzonki, które nigdy nie nastaną, wiesz czemu? Bo ciebie nie ma, a mnie to boli co raz mocniej... Powinienem się uspokoić, więc wychodzę z łóżka i idę pod prysznic, a w głowie odtwarzam każde kolejne słowo Twojego listu. To chyba trzy zdania, które wyryły mi się w głowie najbardziej.

     ...A ja kocham cię całego, takim jakim jesteś. Z wszystkimi wadami i zaletami, wiesz? Szkoda, ze ta bajka nie może szczęśliwie się zakończyć...

    Wiesz, mój ukochany skrzaciku co jest najśmieszniej? Że gdybyś tylko nie był tak uparty, oraz powiedział nam szybciej o swojej chorobie wymyślilibyśmy coś. Przecież byliśmy One Direction, największy boysband w XXI wieku, prawda? Jednak nie, Ty musiałeś mieć "trochę prywatności"! Sapię cicho z zaskoczenia, gdy chłodna woda obmywa me ciało. Za zimno, zdecydowanie za zimno, chcę ciepłą wodę, więc przekręcam kurkiem w drugą stronę i moje ciało oblewa ciepła woda, która z każdą kolejną sekundą robi się coraz to cieplejsza. Ale to nic, przecież i tak się nie ugotuję, próbowałem i nic nie wyszło z tego. Nadal w głowie odtwarzam dalszą część Twojego listu...

    W każdym razie przytuliłem delikatnie Lou. A raczej to on mnie delikatnie objął, doskonale wiedział, że każdy większy wysiłek jest dla mnie bolesny. Jednak gdy tylko wypościłem BooBear'a z uścisku, zostałem prywatną chusteczką dla Curly'ego. To bolało. I fizycznie i psychicznie. Powtarzał mi do ucha, że muszę żyć. Mam po co żyć. Że jestem za młody, że MUSZĘ jeszcze tyle zobaczyć. Ja chciałbym, ale nie mogę, słyszysz? Mimo, ze moje życie nie było nigdy piękne, to w ostatnim czasie było wręcz jak w niebie. A teraz się przekonam naprawdę jak to jest żyć, tam wysoko. Zastawiało mnie, dlaczego Curly płacze. Nade mną? Żadne wytłumaczenie, bo kim ja niby jestem? Zwykłym chłopakiem, ot co. Na świecie co sekundę ktoś umiera, ale on jednak płakał nade mną. To takie... głupie. Zayn, sunshine, obiecaj mi jedną rzecz! Przy najmniej na ten moment... obiecaj, że nie będziesz płakał. Nie ważne czy to na informację o mojej śmierci, moim pogrzebie, czy kiedykolwiek tylko o mnie pomyślisz, słyszysz? Nie chcę, by żadne z was płakało, bo za życia przecież nigdy to się nie zdarzało, prawda? Humor, tak humor, to podstawa waszego funkcjonowania. Tu nie chodzi o to, że łzy to słabość, chodzi raczej o mój komfort psychiczny. Wiem, że trupy czegoś takiego nie mają, ale wiesz o co mi chodzi. Nie zniósłbym myśli, że i Tobie sprawiam ból psychiczny. Wystarczy, że mojej matce go sprawiam. Postaraj się nie płakać, nie dla mnie, ale dla fanów, rodziny i przyjaciół. Pokaż, że jesteś silny. Pokaż, że wszystko spływa po tobie, tak jak zawsze, dobrze?

    Wychodzę z łazienki, mając owinięty ręcznik na biodrach. Muszę się ubrać jak najszybciej, inaczej przeziębię się. Wchodzę do mojego pustego pokoju, w mieszkaniu które sam wynajmowałem, bo chciałem być sam. Bez nikogo. Jedyną osobą, która była mi potrzebna do życia, byłeś Ty, a ciebie nie ma, więc co mi pozostało? Tylko pustka w sercu. A także dość częste odwiedziny w pubie, dwie przecznice dalej od mieszkania. Wiedziałeś, że w centrum Londynu znajduje się Irlandzki Pub, pełen Irlandczyków i ludzi z takim samym akcentem jak Twój? Chodziłem tam tylko dlatego, ponieważ mogłem sobie wyobrazić, że jesteś blisko mnie. Niby ten sam akcent, ale jednak tak niepodobny do Twojego. Byłeś jedyny w swoim rodzaju, niepotwarzalny, ale teraz ciebie nie ma. Musze zacząć żyć, więc dlaczego by nie rozpocząć tego od klubów? Jak już się socjalizować, to z całą pompą, wiesz?

    Wiesz co mnie zabolało w tym konkretnym fragmencie? Opisałeś mnie, jakbym nie miał uczuć, jakbym był bezdusznym sukinsynem, ale przecież to nieprawda. Oddałem Tobie moje serce, które bezczelnie schowałeś sobie do kieszeni i zabrałeś do grobu. Teraz leżysz gdzieś na cmentarzu w Irlandii, tak daleko ode mnie, ale ja wierzę, czuję to, że jesteś obok mnie. Ludzie tacy jak Ty, po śmierci zostają Aniołami Stróżami. Mam wielką nadzieję, że jesteś ze mną i sprawujesz nade mną pieczę. Wiem, że Twoja obecność nie pozwoliła mi się stoczyć w dół.

    Wracając do nudnych opowieści to był u mnie Liam. Chociaż... on tu prawie zamieszkał. Spał przy moim łóżku, był przy mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Byłby tutaj nadal, gdyby nie to, że pielęgniarki go wyrzuciły, mówiąc, ze prędzej niż za dwa dni ma się nie pojawiać. Miał się podobno ogarnąć. Zaopiekujesz się Daddy'm, prawda? Wydaje mi się, że on nie poradzi sobie z tą... stratą. Póki co nie płacze, ale wiem, ze on tylko udaje silnego... Chociaż wiem, że nie ma nad czym rozpaczać. Zachorowałem, walczyłem dopóki miałem siły, a potem przegrałem w walce z silnym przeciwnikiem w postaci raka.

    Nie wiedziałem, że Liam z Tobą był, ale wcale nie jestem zaskoczony tym wszystkim. Ważne, że on był z Tobą, wtedy kiedy mnie nie było, i wciąż tego żałuję. Byłbyś zaskoczony, widząc, że Payne radzi sobie z tym najlepiej z nas wszystkich. To dzięki niemu nadal trzymamy się razem, jeszcze dzięki niemu nie oszalałem do końca, mimo, że Danielle z nim zerwała. Dasz wiarę, że ona nie mogła wytrzymać tej rozpaczy po Tobie? To okrutne z jej strony, ale Liam nie ma jej tego za złe. Podobno spotyka się z kimś innym, chodzi pogodniejszy. To dobrze. Chociaż jemu życie się układa.

    Stoję przed lustrem w mieszkaniu i zastanawiam się, czy napisać do chłopaków, ze już idę do pubu. Martwią się o mnie, wiesz? Pewnie i tak wiesz, ale wolę się upewnić. Biorę parę głębokich wdechów i kieruję się do wyjścia. Już niedługo spotkam swoich przyjaciół. Przepraszam Niall, Naszych, tak dawno ich nie widziałem.

    Nie wiele czasu mi zostało. Wiem to ja i wiedzą to lekarze, chociaż nic nie mówią. Ale widać to po ich oczach. Nic mi już nie pomoże. Jeśli przez głowę przeszła ci myśl typu, 'dlaczego się nie modliłeś' odpowiedz sobie na jedno pytanie: czy kiedykolwiek widziałeś mnie modlącego się? Albo wykazywałem chęci do chodzenia do kościoła? Otóż nie. Nie wierzę w takie rzeczy, nawet w takiej chwili. Co z tego, że 'jak trwoga to do Boga'? Wątpię by On mógłby mnie uratować.

    Nigdy nie widziałem Ciebie, ale czy Ty mnie widziałeś? Szczerze, w momencie gdy zachorowałeś poszedłem do kościoła. Nie tego typowo anglikańskiego, do tego drugiego. Dla katolików. To było najdziwniejsze uczucie jakiego doznałem. Nie wiedziałem co ja tam robię, było parę osób między ławkami i klęczało, składając ręce. Modlili się, więc uczyniłem to samo, klęcząc z tyłu. To był mój pierwszy raz, ale porozmawiałem z Nim. W Twoim imieniu, prosiłem, błagałem, czułem, że łzy lecą mi po policzkach, a gdy już się zbierałem do wyjścia usiadła obok mnie starsza kobieta. Nie wiem ile mogła mieć lat, ale na pewno wiele. Powiedziała parę słów do mnie, po cichu, z niecodziennym akcentem.

    - Trzeba mieć nadzieję, synu, a wszystko się ułoży. Trochę wiary, miłości i zaufania do Boga, a także wiarę we własne możliwości, a można zrobić wszystko. Trzeba brać życie w swoje ręce, synu, bo nic nie jest dziełem przypadku. To czyny, nie cuda, ukierunkują Twoje życie, dziecko.

    Cztery marne zdania, a ja nadal je pamiętam.

    Idę ulicą, paląc papierosa, dochodzę do pubu. Słyszę przytłumiony tłum ludzi, ale nie obchodzi mnie to. W środku czekają na mnie przyjaciele. Wiesz co za dzień jest dzisiaj? Twoja rocznica śmierci. Minął Rok. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Ponad osiem tysięcy pięćset godzin, a także prawie pół miliona minut. Wiesz, że to naprawdę wiele? A ja nadal żyję, bez ciebie obok. Chociaż to bardziej przypomina wegetację, staram się trzymać poziom. I mniejsza o te momenty, gdy siedzę w domu, na kanapie, zwinięty w kulkę i pustym wzrokiem patrzę w szklany telewizor patrząc na kolejne reklamy kaszek dla dzieci. Chciałbym mieć dziecko, które miałoby Twoje oczy, ale to się nigdy nie stanie.

    Mnie bardzo łatwo zastąpić. W końcu moja matka, ma jeszcze jednego syna, prawda? A do zespołu na pewno kogoś znajdziecie. Nie możecie porzucić muzyki, słyszysz? Przekaż to chłopakom. Nie możecie przestać koncertować, ze względu na mnie, bo to nie będzie dobre. Znajdziecie kolejnego Irlandczyka, na pewno jakiś się znajdzie. I sunshine...? Wspomniałem, może że cię kocham? Tak więc, nie płacz, nie warto. A ja... ja jestem słaby. Taki słaby. Nie mam już siły. Podali kolejną dawkę morfiny. Czuję, że zaczyna działać, czuję się coraz bardzie otumaniony. Nie lubię tego. Szkoda, że nie mogę cię zobaczy, bo się pokłóciliśmy. Moja wina, przepraszam,że się poddałem. Jednak nie mam ci tego za złe, kochanie. Tobie wybaczę wszystko. 

    Nie porzuciliśmy grania, zawiesiliśmy swoją działalność. Powoli myślimy nad nową nazwą dla nas, nie możemy być przecież w dalszym ciągu One Direction, nie mając Irlandczyka w swoim składzie. I nie chcemy kogoś innego, tylko Ty się do tego nadawałeś. Tylko ciebie chcieliśmy, tylko Ty dawałeś nadzieję naszym fanom. Ty i ten Twój Irlandzki optymizm. Nie byłeś słaby, nie wierzę w to, po prostu byłeś zbyt uparty by posłuchać mnie, Liama, Harry'ego czy nawet Louisa. Nie powinieneś przepraszać, każdy ma chwilę zwątpienia we własne siły, a u ciebie trwała ona zbyt długo. To ja zawiodłem, to moja wina, Ty jesteś niewinny.

    Wzdycham pod nosem po raz wtóry przygniatając niedopałek przed samym wejściem do pubu. Wchodzę do środka i momentalnie otacza mnie cichy gwar ludzi przyjaźnie i (prawdopodobnie) pozytywnie nastawionych do życia. Pewnie zdarzają się też przypadki, gdy przyjaciele starają się wyciągnąć innego przyjaciela z dołka, z powodu miłości. I, hej, czy tak nie było w moim przypadku?

    Mam jeszcze jedną delikatna prośbę: żyj tak jakby mnie nigdy nie było. Jakbym był odległym wspomnieniem, całkowicie nierealnym.
    Trzymaj się ciepło, sunshine.

    Nigdy nie wiedziałem, jak mam się ustosunkować do Twojej prośby. Nie miałem zamiaru tego robić, bo w moim mniemaniu wyrzekłbym się ciebie. Ale Ty istniałeś, i nadal jesteś w moich myślach i w moim sercu. Wszedłeś tam i nie masz zamiar stąd wychodzić. Nie wyrzucę cię stąd, bo to jest Twoje miejsce. Już na zawsze, sunshine.

    Podchodzę do stolika, który jest zajmowany przez chłopaków uśmiecham się do nich delikatnie, a oni uśmiechają się do mnie. Nadal dziękują komuś tam, wysoko nade mną, że ich mam. Gdzieżbym był, bez nich? Zapewne na samym dnie.

    - Witam szanownych Panów w ten chłodny grudniowy wieczór. - Mówię cicho i siadam obok Harry'ego, który momentalnie mnie przytula.

    - Barman! Cztery kufle Guinness'a proszę! - Wykrzyknął Louis i uśmiechnął się do mnie szeroko. Szybko odwzajemniłem gest, rozsiadając się wygodniej na miejscu.

    Ten dzień był wyjątkowy. Ten wieczór był wyjątkowy. Rozmawialiśmy o Tobie, wiesz sunshine? Wspominaliśmy każdą rzecz związaną z Tobą, a konsekwencji wszyscy zalani w trupa płakaliśmy za Tobą. Tęsknimy tak strasznie Horanku, naprawdę, a w szczególności ja.

    Bo ty byłeś moim słońcem w dzień, a księżycem w nocy. To Ty byłeś moim sensem życia, i wegetowania. To dla ciebie miałem ochotę rzucić palenie. Wszystko dla ciebie, ale bez Twojego istnienia, to nie ma sensu.

    Tak więc uśmiecham się do przyjaciół, tęskniąc w głębi serca i duszy za Tobą. I zawsze tak będzie, skrzaciku, choćby nie wiem co. Zawsze będę cię kochał Nialler.

    Zawsze.

Na zawsze Twój,
 Nialler xx